Cieśnina Żelaznego Dna – tak nazwali to miejsce amerykańscy marynarze. Bo rzeczywiście, dno morskie w tym miejscu autentycznie jest wyłożone stalą.
Cieśnina Żelaznego Dna – tak nazwali to miejsce amerykańscy marynarze. Bo rzeczywiście, dno morskie w tym miejscu autentycznie jest wyłożone stalą.
W kwadracie nie większym niż 30 na 30 km, leży na morskim dnie prawie sto wraków dużych okrętów wojennych i statków transportowych. Dwa pancerniki, sześć krążowników, dziesięć niszczycieli oraz mnóstwo mniejszych okrętów poszło tam na dno w pięciu bitwach w ciągu pół roku, między sierpniem 1942 a lutym 1943 roku.
A poszło o to, że Amerykanie, odzyskujący inicjatywę w wojnie, zdobyli lotnisko na zajętej przez Japończyków wyspie Guadalcanal. Ci drudzy, aby zniszczyć przyczółek, wysyłali na wyspę tzw. Tokyo Express, czyli konwoje transportowców z zaopatrzeniem w eskorcie okrętów wojennych. Aby nie dopuścić do lądowania posiłków, mogących zepchnąć do morza tak ważny przyczółek, Amerykanie nie tylko wysyłali na nie samoloty bombowe, ale także trzymali tam własną flotę, która od czasu do czasu ścierała się z japońską. Pomiędzy wyspami Guadalcanal, Savo i Floridą, głównie w nocy dochodziło do krótkich, ale bardzo gwałtownych bitew: dwie bitwy pod Guadalcanalem, pod wyspą Savo oraz u przylądków Esperance i Tassafaronga.
Po pół roku Japończycy w końcu ewakuowali garnizon Guadalcanalu. Dlaczego wszystko tak się skończyło? Bo Japończycy nie traktowali Guadalcanalu jako priorytetowego kierunku, ale za kolejny niezatapialny lotniskowiec, których mieli dziesiątki. No i uważali, że znacznie ważniejsze jest opanowanie Nowej Gwinei, jako klucza do Australii. Dlatego zbyt energicznie nie bronili wyspy. Z kolei Amerykanie właśnie Guadalcanal potraktowali priorytetowo. Raz, że tu testowali sprzęt i sposoby walki w dżungli, dwa, że właśnie stąd planowali kolejny skok a na dnie cieśniny pomiędzy w. wym. wyspami, nazwanej przez amerykańskich marynarzy Cieśniną Żelaznego Dna, pozostały dziesiątki wraków.
W ciągu ponad pół wieku zdążyły już porządnie obrosnąć koralowcami, ale wciąż widać groźnie sterczące lufy dział i upiorne dziury po torpedach czy pociskach. Nie wszystkie da się oglądać. Niektóre spoczywają za głęboko, jak australijski krążownik Canberra czy japoński pancernik Kirishima. Ale krążownik Atlanta na 55 metrach jest dostępny, nawet dla przeciętnie doświadczonego nurka, podobnie jak niszczyciel Aaron Ward, czy dziesięć leżących tuż przy brzegu Guadalcanalu jednostek, w większości japońskich transportowców.
Dużo dla wyjaśnienia tajemnic Ironbottom Sound zrobił oceanograf dr Robert Ballard, znany z odkrycia wraku Titanica.
Jest tam kilka baz dla płetwonurków, ale że nie dysponują klimatyzowanymi hotelami ani dobrze zaopatrzonymi barami, zaglądają tu wyłącznie prawdziwi miłośnicy nurkowania. Polaków tam nie uświadczy. Dla tych, którzy by chcieli – za daleko (a więc za drogo), a ci, dla których nie jest za drogo, nie przyjadą, bo tu nie jest miejsce, gdzie trzeba bywać.
Dziwny to cud, bo będący efektem ludzkiej głupoty, ale niestety, i takich cudów nie brakuje na świecie…
Pozostaw swój ślad